Portal

Niemal co tydzień w Warszawie otwierają się nowe restauracje, bary, puby i kawiarnie. Jedne odnoszą sukces, inne znikają. Jaka jest tajemnica tych, które wybiły się ponad przeciętność i od lat cieszą się uznaniem gości? 

Jedzenie na mieście jest dla Warszawiaków już naturalne i staje się niemal powszechne. Stąd też coraz więcej restauracji i barów oferujących różnorodne kuchnie i smaki. Trudno nadążyć za kolejnymi lokalami, które pojawiają się niemal na każdym rogu. Niestety nie wszystkie są

w stanie poradzić sobie na bardzo konkurencyjnym rynku. Podobno średnia długość życia knajpy w Warszawie to jakieś 7 lat. Ale na stołecznym rynku są i takie, które mają nawet kilka dekad. 

Jak w domu 

Wystrój i menu restauracji Lotos przy ul. Czerniakowskiej nie zmieniają się od lat 70. ubiegłego stulecia, ale i tak cieszy się ona uznaniem Warszawiaków. Wydaje się, że czas tu się zatrzymał, bo wszystko smakuje, jak przed laty. Jest śledź, tatar i wódka. Lokalnie i warszawsko. Podobnie jak w oldskulowym barze Amatorska przy Nowym Świecie, który niezmiennie od lat 60. serwuje śledzika, nóżki i flaczki. Z kolei restauracja Pod Samsonem, przy ul. Freta, otwarta w 1958 roku, nieprzerwanie działa do dziś, starając się przybliżyć gościom urodę, atmosferę i potrawy dawnej Warszawy. Wszystkie te restauracje charakteryzuje tradycja i tzw. klimat, podobnie jak restaurację U Szwejka, która choć w wymienionym towarzystwie najmłodsza, to też ma już swoje lata, bo w przyszłym roku obchodzić będzie ćwierćwiecze.  

„Szwejk” jest jedną z najbardziej znanych i rozpoznawalnych restauracji w mieście. Słynie nie tylko z ogromnych wiedeńskich sznycli, golonek jak na wiedeńskim Praterze, przystawek i mięs według tradycyjnych przepisów, piwa i ulubionej przez Dzielnego Wojaka Beherowki. 

Na sycące śniadania przybywa tu połowa Warszawy. Restauracja jest tak jak jej patron Dzielny Wojak – niczego i nikogo nie udaje, jest jedyna w swoim rodzaju, oryginalna, autentyczna, traktująca otaczającą rzeczywistość z dużym dystansem. Nie traci na popularności, mimo że wokół wszystko się zmienia. 

- Nie ulegamy modom na jedzenie czy wystrój wnętrz. Przychodzą do nas ludzie w każdym wieku, młodzi i dojrzali, grupy znajomych i rodziny z dziećmi, a my staramy się, aby każdy nasz gość czuł się jak w domu – mówi Artur Jarczyński, właściciel restauracji U Szwejka.  








Trzeba mieć pasję i plan 

Szwejk jak potocznie mówi się o tej restauracji, czyli prawdziwy austro-węgierski koncept gastronomiczny, wrosła już w panoramę pl. Konstytucji, a Warszawiacy pokochali nawiązujący do lat 60. neon w kształcie kominka z chmurkami dymków unoszącymi się wzdłuż ściany hotelu MDM. 

Artur Jarczyński lubi proste dania, twierdzi, że dobrego kucharza można poznać właśnie po tym, jak je przygotowuje. Z serwowaną U Szwejka kuchnią trafił w kulinarny gust polskiej klienteli. Kusi również dużymi porcjami, wysoką jakością składników i przystępnymi cenami. 

W Szwejku, kelnerzy podchodząc do klientów przy stolikach, przedstawiają się. Jakie ma to znaczenie? Skraca dystans, wpływa na lepszą atmosferę, sprawia, że gość czuje się lepiej zaopiekowany,. Ale nie zapominajmy, że w każdej restauracji goście chcą być przede wszystkim obsługiwani z szacunkiem. U Szwejka nie ma dużej rotacji pracowników. Personel wiąże się z tym miejscem na dłużej, co na obecnym rynku pracy w gastronomii jest ewenementem. 

Jaka jest według Artura Jarczyńskiego recepta na sukces w biznesie gastronomicznym? 

- Ważna jest obserwacja rynku i jego oczekiwań. Trzeba mieć pasję i plan, coś, do czego się dąży, wciąż się uczyć i bardzo ciężko pracować. Nastawienie na szybki sukces biznesowy w tej branży, to złe myślenie – podsumowuje restaurator. 

Reklama
null